Wciąż możecie w kinach i na outfilmie oglądać „Gerontofilię” Bruce’a LaBruce’a. Dziś na outfilm wchodzi także inne dzieło tego reżysera – „Otto, czyli niech żyją umarlaki!”. Przeczytajcie wywiad, jaki z reżyserem przeprowadziła Anna Bielak.
Lolita à rebours
BRUCE LABRUCE: Mój poprzedni film, „L.A. Zombie”, też był odjazdem w kosmos – niepodobnym do niczego, co kręciłem wcześniej. Połączyłem zombie, gore i porno w historii o kosmitach gwałcących martwe ludzkie ciała do momentu, aż ożyją. Film znalazł się w konkursie głównym na Festiwalu w Locarno, choć słyszałem też opinie, że była to najgorsza produkcja, w jaką kiedykolwiek się wpakowałem. Byłem tam, zrobiłem to. Veni, vidi, vici. Pomyślałem, że czas pójść w nową stronę. Zdecydowałem się eksplorować terytorium, na które wcześniej nie trafiłem i wyciągnąć rękę do publiczności, z jaką wcześniej nie miałem do czynienia. Gdyby w „Gerontofilii“, nakręconej w stylu komedii romantycznej, pojawiły się dosłowne sceny seksualnych zbliżeń, film nie miałby żadnej publiczności. Zrobiłbym eksperyment, który obróciłby się przeciwko mnie. Czasem lepiej jest udowodnić swoją radykalność poprzez rezygnację z ekstremum. Zależało mi na tym, żeby nową dla mnie formę połączyć z elementami, które są w moich filmach od zawsze – mówiłem więc o tabu w romantycznym stylu. Opowiadałem o ekstremalnym fetyszu z dozą czułości.
W niemal każdym z Twoich filmów jest sporo romantyzmu.
Oczywiście! Na przykład bohaterowie „Hustler White“ czerpią przyjemność z oddawania się ekstrawaganckim fetyszystycznym zabawom, ale to nie znaczy, że są obojętni na romantyczne impulsy. Wciąż potrafią się zakochiwać, zawsze są narażeni na to, że skończą ze złamanym sercem.
Fani hardcore’u sygnowanego Twoim nazwiskiem i tak twierdzą, że się sprzedałeś.
Absolutnie zdaję sobie z tego sprawę. Podjąłem ryzyko. Zebranie pieniędzy na każdy kolejny film jest dla mnie ogromnym wyzwaniem. „Otto, czyli niech żyją umarlaki!“ miał największy budżet spośród wszystkich moich filmów, ale tylko dlatego, że przyjaciele artyści, dysponujący wówczas niezłą gotówką, postanowili dołożyć się do mojego projektu. Kiedy chcesz nakręcić film o homoseksualnym zombie, który pieprzy drugiego w żołądek, nie licz, że idąc z takim projektem do studia, dostaniesz jakiekolwiek wsparcie finansowe. Jestem postrzegany jako członek filmowego establishmentu, ale to nie zmienia faktu, że brak pieniędzy od zawsze był dla mnie problemem. Teraz nie było inaczej.
Jesteś romantykiem. Nostalgia to też bliska ci emocja? Zastanawiam się, czy impulsem do nakręcenia „Gerontofilii“ nie była czasem tęsknota za dawnym kinem – „Haroldem i Maude“ Hala Ashby’ego w szczególności?
Kocham „Harolda i Maude”! Francuscy nowofalowcy wypowiadali się o Halu Ashbym fatalnie i nie mogli mu wybaczyć tego, że pracuje w Hollywood, ale ja go uwielbiam. Niewątpliwie również za jego „Ostatnie zadanie”, „Szampon” czy „Wystarczy być”. Pracując nad „Gerontofilią”, nie myślałem jednak o konkretnych tytułach. Dawałem raczej upust pragnieniu eksplorowania tajników mainstreamowej narracji. Harold i Maude podświadomie mnie inspirowali, ale nie do tego stopnia, żebym chciał nakręcić queerową wersję historii zafascynowanego śmiercią nastolatka, który poznaje staruszkę rozbudzającą w nim chęć do życia. Lake z mojego filmu odczuwa pociąg seksualny zarówno do mężczyzn, jak i kobiet – o ile są w podeszłym wieku. W kwestii seksualności jestem zresztą freudystą i uważam, że każdy rodzi się jako potencjalny biseksualista.
Alfred Kinsey wymyślił sześciostopniową skalę, która potwierdza, że mnóstwo dorosłych ludzi znajduje się pośrodku skali - nie są ani stuprocentowymi hetero-, ani homoseksualistami.
Zatem mówienie o tym, że ktoś urodził się z taką albo inną orientacją, nie ma żadnego sensu. A odbieranie ludziom prawa do fantazjowania ogranicza ich ideologicznie, nadaje status, którego wielu ludzi nie umie podważyć. Ja rzucam mu wyzwanie.
Dziewiętnastoletni Lake nie jest homoseksualistą, ale fetyszystą.
Absolutnie. Gerontofilia to dla mnie fetysz; dla Lake‘a jedyny sposób na zaspokojenie seksualnych pragnień. Interesują go ludzie, którzy niemal stoją nad grobem. Ma dla nich dużo empatii; czuje, że może im dać ostatnią szansę na romantyczny związek. W większości filmowych reprezentacji seksualności starszych ludzi jest sporo cynizmu. Portrety starzejących się kobiet-predatorów – które polują na młodych chłopaków i robią wszystko, żeby nie wyglądać na swój wiek – są groteskowe. Z drugiej strony podśmiechiwanie się ze starczej niemocy też jest tandetnym uproszeniem sytuacji. Dlaczego nie można potraktować starszego człowieka na równi z młodszym i pokazać go jako kogoś pożądanego? „Gerontofilia“ to „Lolita“ à rebours. Starszy mężczyzna staje się przedmiotem pożądania i słodkiej, miłosnej udręki dla młodego chłopaka.
Co jest pociągającego w starości?
Myślę, że erotyczny wymiar ma doświadczenie, które starszy człowiek może zaoferować młodszemu. Zwłaszcza, kiedy ma w sobie tak niezwykłą energię i jest tak czarujący, jak kreujący postać pana Peabody’ego Walter Borden. Etap castingu był niezwykle ważny. Musieliśmy znaleźć dwójkę aktorów, między którymi narodzi się ekranowa chemia. Piera-Gabriela Lajoie – niedoświadczonego przed kamerą debiutanta – wybrałem, bo poczułem, że jest zarazem niewinny i otwarty; ciekawy nowych wrażeń i chętny do eksplorowania tajników związku ze starszym mężczyzną. Ten z kolei musiał być doświadczony, wygadany i mieć charyzmę, jaką ma w sobie właśnie Borden – legendarny kanadyjski aktywista walczący o prawa społeczności LGBT, który od lat sześćdziesiątych występował w teatrze, pisał sztuki i wiersze, w międzyczasie był też członkiem Czarnych Panter. Dziś ma 83 lata i niedawno zagrał w scenicznej wersji „Wożąc panią Daisy“. Połączenie dwóch takich osobowości dało efekt, jaki chciałem zobaczyć na ekranie.
Uważasz, że wciąż można pokazać na ekranie coś, co zaszokuje widzów o słabszych nerwach lub dużej wrażliwości?
Ludzie często wychodzą z projekcji moich filmów i niekiedy odczuwam z tego względu perwersyjną przyjemność, bo wydaje mi się, że wykonałem swoją pracę – byłem wystarczająco radykalny i sporo ludzi tego nie zniosło. Czasem mnie to jednak martwi, bo zaczynam się zastanawiać, dla kogo w takim razie nakręciłem film? Jeden z włoskich dziennikarzy powiedział mi ostatnio, że zabrał na pokaz „Gerontofilii” dwójkę znajomych, którzy wyszli z seansu zdegustowani. To dopiero interesujące! Jestem autentycznie zdziwiony, bo moje poprzednie filmy bywały autentycznie odrażające i w porównaniu z nimi ten chyba taki nie jest? [śmiech] W Stanach „Gerontofilię” mogą oglądać dzieciaki od czternastego roku życia. Mnóstwo ludzi myśli jednak w sposób mainstreamowy, czyli schematyczny. Mój następny film dopiero musi być dla nich szokujący! [śmiech] Oparty na poematach Alberta Giraud i muzyce Arnolda Schoenberga „Pierrot Lunaire“ opowiada o transseksualiście, który obcina mężczyznom penisy.
A Twoi ulubieni prowokatorzy? Zrobiłeś dokument „Into the Night with Harmony Korine and Gaspar Noé”...
Harmony'ego Korine’a poznałem w 1995 roku na Sundance, gdzie premierę miały napisane przez niego i Larry’ego Clarka „Dzieciaki“. Harmony miał wtedy jakieś osiemnaście lat, ale od tamtej pory jesteśmy kumplami. Wszyscy kręcimy ekstremalne i prowokacyjne filmy. Ja mam tendencje do wplatania w nie elementów porno, czego ani Korine, ani Noé nie robią. Gaspar może i chciałby nakręcić hardcorowy film porno, ale wielu mainstreamowych reżyserów miewa takie idee i zwykle ich nie spełnia. Spotkałem kiedyś Paula Verhoevena, który też wyznał, że marzy mu się taki projekt. Ja obieram przeciwny kierunek, flirtuję z mainstreamem, ale nigdy nie dam mu się wchłonąć. Byłem punkiem i nie odnajdę się w mainstreamie. Flirt z nim jest jednak pociągający i naturalny.
Dla mnie naturalne jest patrzenie na „Gerontofilię“ jak na film obrazujący (też) kobiece pragnienia. Zgadzasz się kwestią, którą wypowiada przyjaciółka Lake’a – Desiree, cytując Yoko Ono: „kobiety są po to, żeby pełnić funkcję liderek”?
W wielu moich poprzednich filmach kobiety pełnią funkcję rewolucjonistek lub radykalnych feministek głośno i wyraźnie manifestujących swoje poglądy polityczne. W pewnym sensie te kobiece bohaterki są moim alter ego, bo łączą nas takie same przekonania. Z drugiej strony takie postaci są też dla mnie obiektem delikatnej satyry, ponieważ nie są postaciami z tego świata. To kobiety ulepione z ideałów, totalnie oddane swojej sprawie, a przez to odklejone od moralnie ambiwalentnej rzeczywistości. Ale tylko Desiree ma odwagę nazwać sytuację, w jakiej znalazł się Lake. Tłumaczy mu, co oznacza jego fetysz i jako samozwańcza rewolucjonistka przyzwala mu zaspokajać swoje seksualne potrzeby w sposób, jaki dla siebie wybrał. Tym samym musi jednak pogodzić się z faktem, że między nimi do niczego nie dojdzie. Jest przez to symbolem miłości niespełnionej i niemożliwej, lecz ta niczym fatum wisi nad całą historią.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze