Szczęśliwy, kto jest inny

Szczęśliwy, kto jest inny

Gianni Amelio to jeden z najbardziej cenionych włoskich reżyserów. Trzykrotnie odbierał Europejską Nagrodę Filmową za najlepszy film Starego Kontynentu – uhonorowano w ten sposób jego „Otwarte drzwi” (1990), „Złodzieja dzieci” (1992) i „Lamerikę” (1994). Pierwszy z tych tytułów zdobył także nominację do Oscara, drugi zaś otrzymał Wielką Nagrodę Jury na festiwalu w Cannes. Amelio jest też wielokrotnym laureatem festiwalu w Wenecji, również podczas ostatniej edycji  jego „L’intrepido” („Nieustraszony”) zdobył kilka nagród.

W styczniu tego roku 69-letni reżyser dokonał coming outu na łamach włoskiego dziennika „La Repubblica”. Natomiast w lutym, na festiwalu w Berlinie, pokazano jego dokument zatytułowany „Felice chi è diverso” („Szczęśliwy, kto jest inny”), którego bohaterami są homoseksualni mężczyźni w zaawansowanym wieku pochodzący z różnych stron Półwyspu Apenińskiego. Ich wypowiedzi i wspomnienia zostały zderzone z materiałami archiwalnymi – programami telewizyjnymi, fragmentami filmów, występami komików, artykułami prasowymi – w których odbija się homofobiczne oblicze Włoch. Do włoskich kin film trafi 6 marca. W Berlinie z Giannim Amelio rozmawiał, specjalnie dla OutFilmu, Piotr Czerkawski.

Piotr Czerkawski: W ostatnich latach filmy o homoseksualnych bohaterach cieszą się coraz większą popularnością. „Tajemnica Brokeback Mountain” zdobyła trzy Oscary, a „Życie Adeli” otrzymało Złotą Palmę w Cannes. Czy sukces tych tytułów miał jakikolwiek wpływ na powstanie „Felice chi è diverso”?

Gianni Amelio: Mogę pana zapewnić, że nigdy nie zrobiłem filmu o jakiejś sprawie tylko dlatego, że była po prostu modna. Nie da się jednak ukryć, że w ostatnich latach powstaje coraz więcej głośnych fabuł na tematy homoseksualne. Uznałem, że nadszedł czas, by odejść od fikcji w stronę dokumentu. Zamiast emocjonować się perypetiami nieistniejących postaci, warto zwrócić uwagę na pogmatwane losy autentycznych gejów i lesbijek, zobaczyć jak zmieniały się one wraz z upływem czasu. Zwłaszcza, że – mimo pozytywnych zmian – sytuacja we Włoszech wciąż jest daleka od ideału, a w kwestii równości i tolerancji mamy jeszcze wiele do zrobienia.

Skąd bierze się pański podziw dla sztuki dokumentu?

Swoją przygodę z filmem zaczynałem właśnie jako twórca dokumentów i jestem po prostu przywiązany do tej formy sztuki, nawet jeśli fabuły przyniosły mi większy rozgłos. Poza tym bardzo interesuję się przeszłością, czasem czuję się jak archeolog. Gdy pracowałem dla włoskiej telewizji, wyprodukowałem wiele programów, które składały się właściwie wyłącznie z archiwalnych materiałów sprzed lat.

Jako Polak muszę zadać panu pytanie o to, jak duży wpływ na sytuację włoskich homoseksualistów ma silny związek społeczeństwa z Kościołem katolickim?

Myślę, że zaskoczy pana to, co za chwilę powiem, ale włoski Kościół nie miał problemów z milczącą akceptacją zjawiska homoseksualizmu. Zajmował raczej stanowisko w stylu: „Żyjcie jak chcecie pod warunkiem, że będziecie regularnie chodzić do spowiedzi, a poza konfesjonałem pominiecie waszą odmienność milczeniem”. Kłopoty zaczęły się, gdy geje i lesbijki dojrzeli do tego, by publicznie przyznawać się do swojej orientacji.

Z czego – pańskim zdaniem – wynikała taka postawa Kościoła?

To przejaw mentalności dyktatorskiej, tej samej, z jaką Włochy zetknęły się już za rządów Mussoliniego. Jest w tym wielka ironia losu, ale za czasów „Duce” nie musiały obowiązywać żadne antygejowskie ustawy, gdyż udawano, że coś takiego jak homoseksualizm po prostu nie istnieje.

A jak kwestie mniejszości seksualnych traktował pozujący na samca alfa Silvio Berlusconi?

O nich samych wypowiadał się bardzo rzadko, ale za to prezentował bardzo interesujące podejście do seksu w ogóle.  Berlusconi był podręcznikowym przykładem człowieka, który musiał ukrywać w życiu tak wiele rzeczy, że nie dbał w ogóle o swoją prywatność. Przeciwnie – wychodził z założenia, że skandale seksualne rozpalą wyobraźnię opinii publicznej i odwrócą uwagę od jego znacznie poważniejszych nadużyć.

Co sądzi pan o wielu współczesnych celebrytach, którzy  - zamiast dawać innym przykład – wolą ukrywać swoją orientację seksualną?

Jestem przeciwny potępianiu takich ludzi. Stosunek do seksualności jest prywatną sprawą każdego człowieka. Naganne  wydaje mi się dopiero zachowanie fanów, którzy nie szanują prywatności swoich idoli i chcieliby wchodzić im do sypialni.

Czy „Felice chi è diverso” mógłby nazwać pan filmem osobistym?

Z całą pewnością. Choćby dlatego, że znam osobiście co najmniej połowę osób, które poprosiłem o wypowiedź przed kamerą. Początkowo planowałem nakręcić film wyłącznie o jednym z nich - Roberto, który pisze poruszający dziennik. Gdy zacząłem jednak zagłębiać się w temat, poczytałem archiwalne artykuły z gazet, obejrzałem stare filmy i programy telewizyjne, zmieniłem cały swój zamysł. Poczułem się zobowiązany, by nakręcić film o najciemniejszych dniach w dziejach włoskiego społeczeństwa obywatelskiego, czyli o latach 50.

Dlaczego ocenia pan ten okres tak surowo?

Nasz kraj był w tych czasach siedliskiem obskurantyzmu. Z jednej strony społeczeństwo było zdominowane przez Watykan, z drugiej przez Chrześcijańską Demokrację, a obie te siły może nie represjonowały obywateli, ale podsycały atmosferę obyczajowej hipokryzji. W latach 50. byłem jeszcze dzieckiem, ale pamiętam, że instynktownie rozumiałem ból wielu osób z mojego otoczenia, które dusiły się w tak urządzonej rzeczywistości.

Czy podczas realizacji „Felice chi è diverso” myślał pan o słynnym dokumencie „Zgromadzenie miłosne” Pier Paolo Pasoliniego?

To wspaniały film, ale jednak bardzo różny od mojego. Wynika to także ze specyfiki czasów, w których powstawał. W „Zgromadzeniu miłosnym” przed kamerą nie wypowiada się ani jeden homoseksualista. Nie chodzi bynajmniej o to, że geje i lesbijki nie chcieli mówić o swojej sytuacji. Problem polegał na tym, że nawet tak odważny reżyser jak Pasolini uznał, że jeśli odda głos przedstawicielom mniejszości, jego film zostanie dotknięty ostracyzmem. Jedyne co mógł zrobić to zadać pytanie „Co myślisz o homoseksualizmie?” osobom heteroseksualnym. W „Felice chi è diverso” mogłem już na szczęście pójść znacznie dalej. Mój dokument to pierwszy film we Włoszech, w którym 20 homoseksualistów otwarcie mówi o swych osobistych doświadczeniach.

Jakich reakcji oczekuje pan po włoskiej publiczności?

Z ekscytacją wyglądam premiery kinowej, a jeszcze bardziej telewizyjnej, gdyż wtedy „Felice chi è diverso” zostanie skonfrontowane z wrażliwością masowego widza. We Włoszech – tak jak pewnie w wielu innych krajach – osoba homoseksualna wciąż traktowana jest jak dziwny fenomen, któremu towarzyszy zawstydzająca aura „spektakularności”. Na co dzień temat gejów i lesbijek pojawia się we włoskich mediach tylko, gdy ktoś zostanie pobity bądź jakiś polityk palnie coś głupiego. W swoim filmie chciałem odwrócić ten trend i opowiedzieć o bohaterach przez pryzmat ich nieefektownej codzienności.

Dodano: śr., 2014-03-05 14:31 , ostatnia zmiana: wt., 2017-06-13 04:05

Fajnie byłoby żeby dokument w przyszłości Felice chi è diverso”? pojawił eis na outfilm do wypożyczenia lub w ramach plusa