Na drugim brzegu tęczy
Wraz z filmami „W imię…” i „Płynące wieżowce” wreszcie zagościła w polskim kinie tematyka homoseksualna, do tej pory traktowana przez rodzimych twórców co najwyżej oględnie i pruderyjnie. Warto jednak przyjrzeć się, jak to nasze, raczkujące wciąż kino spod znaku LGBT wygląda na tle kina światowego. Zwłaszcza, że sporo tytułów opowiadających o odmiennościach seksualnych albo właśnie weszło, albo za chwilę wejdzie na ekrany między Odrą a Bugiem.
Fabularnie filmy Małgorzaty Szumowskiej i Tomasza Wasilewskiego można zaliczyć do tzw. etapu emancypacyjnego w rozwoju kina gejowskiego. Charakteryzuje się on tym, że głównym problemem jest w nim sam homoseksualizm. Bohaterowie nie tylko muszą zmagać się z uprzedzeniami i wrogością otoczenia, ale też samemu zaakceptować swoją orientację psychoseksualną. Topos ów przewija się przez kino LGBT od początku jego istnienia – widać go w pierwszym filmie otwarcie poruszającym ten temat, niemieckim, niemym „Anders als die Andern” („Inny niż inni”) z roku 1919, brytyjskim „Victim” („Ofiara”) z 1961 r., amerykańskim „Making Love” (1982) czy czeskim „Moim nauczycielu”. Ta ostatnia produkcja w reżyserii Bohdana Slamy miała swoją premierę stosunkowo niedawno, bo pięć lat temu. Znamienne, że opowieść o mężczyźnie, który przez dwie godziny projekcji wstydzi się tego, że jest gejem, pochodzi z naszej części Europy (nawet jeśli akurat Czechy przodują, jeśli chodzi o akceptację osób homoseksualnych). Knebel założony przez komunizm społeczeństwom Europy Wschodniej, sprawił, że i w ruchy emancypacji obyczajowych nie mogły się one włączyć. Ważniejsze zresztą wtedy wydawało się obalenie systemu niż uprzedzeń seksualnych. Także więc kino naszego regionu ma spore opóźnienia, a chlubne ewenementy w rodzaju węgierskiego „Innego spojrzenia” (1982) Karoly Makka (przypomnijmy, że główne role zagrały polskie aktorki - Jadwiga Jankowska-Cieślak i Grażyna Szapołowska) nie znalazły kontynuacji w filmach robionych już po upadku komuny.
Polscy reżyserzy jednak wyjątkowo długo zwlekali z porzuceniem pruderii. Zdaje się, że Szumowska i Wasilewski, sięgając po znane z kina zachodniego narracje, mieli jednak świadomość ich niejakiej anachroniczności. Próbują je więc nieco zmodyfikować. W ich filmach problemem jest nie tyle homoseksualizm, co homoseksualne pożądanie. Dla księdza Szumowskiej seksualność kłóci się z jego powołaniem duchowym. Z kolei, Kuba z „Wieżowców” pozostaje od lat w związku z kobietą. Również pod względem estetyki oba dzieła często (choć nie do końca) odchodzą od poczciwej, dydaktycznej formy historii emancypacyjnych. Mają efektowne (może nawet nieco efekciarskie) zdjęcia, modną muzykę, impresyjny styl narracji. Wasilewski eksponuje ciała swych bohaterów, sporo w „Wieżowcach…” męskiej nagości i niezasłoniętego kołderką seksu, a sam film chwilami uznać można wręcz za reklamę hipsterskiej Warszawy.
Widać jednak i tu, i tu uniki, wahnięcia, brak śmiałości, żeby „pójść na całość”. Szumowska odwołuje się do jeszcze wcześniejszej, przedemancypacyjnej tradycji – tej, która przenika np. modernistyczną z ducha twórczość Jarosława Iwaszkiewicza. Rozpina swój film na opozycjach między kulturą a naturą, młodością a dojrzałością, rozumem a zmysłami. Wasilewski z kolei sięga po mocno już zużyte stereotypy – dominującą matkę czy mizoginistyczny w swej wymowie spisek modliszkowatych kobiet. Dokleja także tragiczne zakończenie, pozbawiając swoich chłopaków szansy na miłosne i życiowe spełnienie.
Ale mój podstawowy zarzut wobec obu filmów jest taki, że nie ma w nich nic o relacji między męskimi bohaterami, tak jakby hasło „homoseksualizm” wszystko wyjaśniało. Grany przez Mateusza Kościukiewicza dziki, małomówny Szczepan z „W imię…” to bardziej symbol, metafora „nieprawomyślnego” pożądania niż żywy człowiek. W „Płynących wieżowcach” zostaje nam dokładnie zreferowany związek Kuby z Sylwią, chłopcy natomiast głównie patrzą sobie w oczy, palą trawkę, jeżdżą pociągiem albo samochodem. Bo łączy ich przecież „wielka miłość”, a nie banał codziennego życia. W tej perspektywie homoseksualizm jest więc nadal ekscesem i odstępstwem od normy.
W tym braku prozy życia (która, nawet w kinie, wymaga większej odwagi niż najpiękniejsza poezja) upatrywałbym właśnie główną różnicę między polskimi filmami a światowym kinem LGBT. Owszem, także i ono, zwłaszcza gdy jest kierowane do szerokiej publiczności, sięga po sprawdzone wzorce. Słynna „Tajemnica Brokeback Mountain” Anga Lee to przecież melodramat o zakazanej miłości, w którym odmieniec musi – jak w starym kinie hollywoodzkim – zginąć. Ale jednocześnie twórcy nie ukrywają ani logistycznych kłopotów, ani psychologicznych i emocjonalnych fluktuacji związku Ennisa i Jacka. Zresztą, ta opowieść toczy się przecież w przeszłości, na głębokiej prowincji Stanów Zjednoczonych. Nagrodzone Złotą Palmą „Życie Adeli” Abdelladifa Kechiche’a też odwołuje się do poetyki melodramatu oraz konfrontuje ze sobą dziewczyny pochodzące z różnych porządków społecznych (Adela mieszczka, Emma artystka i intelektualistka). Jak również, zostawia w fabule uchyloną biseksualną furtkę dla męskich heteroseksualnych widzów, którzy w czasie seansu będą pożądać tytułową bohaterkę. Szczegółowo zdaje nam jednak sprawę z powszednich stosunków między kobietami. Podobnie rzecz wygląda w „Wielkim Liberace” Stevena Soderbergha, gdzie pożycie słynnego showmana ze Scottem Thorsonem zostało ukazane bez niedomówień.
We współczesnym kinie gejowsko-lesbijskim homoseksualizm jest punktem wyjścia, a nie punktem dojścia. Postacie nie zmagają się ze swoją orientacją, mają inne problemy na głowie. Jest to zresztą kino różnorodne tak pod względem ilościowym, jak i jakościowym. Sporo w nim konfekcji, lepszych i gorszych, nierzadko kiczowatych komedyjek romantycznych czy historyjek obyczajowych pełnych ładnych ciał i konwencjonalnych fabuł.
Na drugim biegunie znajduje się to, co zwiemy kinem queerowym. Podważa ono wszelkie jednoznaczne klasyfikacje płciowe i seksualne, traktuje seksualność jako siłę wywrotową, która jest w stanie znieść, a nawet zmieść konwenanse. Choć także nie ukrywa, że często trudno z tym konwenansów i norm się wyrwać. Pokazywany w czasie festiwalu w Berlinie film „Concussion” („Wstrząs”) Stacie Passon wrzuca nas w sytuację, co się zowie, postemancypacyjną. Czterdziestoletnia Abby prowadzi nudny, ustabilizowany żywot na amerykańskich przedmieściach u boku zapracowanej żony. Zajmuje się domem, wychowuje dzieci. Aż wreszcie mówi „dość” i rozpoczyna podwójne życie. Niczym lesbijska Catherine Deneuve z „Piękności dnia” zostaje prostytutką dla dziewczyn spragnionych dojrzałych kobiet.
Pochodzący z Kanady, Bruce LaBruce, którego, niepoprawne pod każdym względem, filmy mieszają elementy satyry i pornografii gejowskiej, w swym najnowszym dziele, prezentowanym na ostatnim festiwalu w Wenecji – „Gerontophilia” – opowiada o miłości nastolatka i osiemdziesięciolatka. Zdaje się, że to poniekąd homoseksualna wersja głośnego filmu z 1971 r., „Harold i Maude” Hala Ashby’ego, zrealizowanego według scenariusza Colina Higginsa – także zresztą geja, zmarłego na AIDS 25 lat temu. LaBruce dotyka tabu większego niż homoseksualizm – seksualności starszych ludzi.
Dzisiaj często relacja homoseksualna bywa wpisywana w szerszy kontekst społeczno-polityczny, kulturowy. Tak się dzieje chociażby w dwóch filmach, które również trafiły na nasze ekrany. W niemieckiej „Sile przyciągania” Stephana Lacanta romans dwóch policjantów zderzony zostaje z homofobią i maczystowskim stylem byciem dominującym w służbach mundurowych. „W ciemno” Michaela Mayera miłosnymi więzami łączy – podobnie jak siedem lat temu „Bańka mydlana” Eytana Foxa – Palestyńczyka i Żyda. Tolerancyjni, światli rodzice Roya mają problem z zaaprobowaniem nie tyle homoseksualizmu syna, ile faktu, że związał się on z Arabem. Ów Arab, Nimr wpada z kolei w pułapkę, z której właściwie nie ma wyjścia. Przebywa nielegalnie w Izraelu ścigany przez służby specjalne, a na terytorium Autonomii Palestyńskiej wrócić nie może, gdyż jest wyklęty przez własną rodzinę i skazany na śmierć jako „pedał” i zdrajca. W obu tych dziełach „zakazana miłość” nie staje się bazą rozdzierającego serca melodramatu, lecz lustrem, w którym odbijają się współczesne społeczeństwa – te deklarujące tolerancję, jak niemieckie i te fundamentalne, wciąż napędzane ksenofobią i religijnymi nakazami.
Do jeszcze innej grupy zakwalifikowałbym filmy rozgrywające się w tak różnych sceneriach jak Nowy Jork („Zostań ze mną” Iry Sachsa) i francuska, gejowska plaża („Nieznajomy nad jeziorem” Alaina Guiraudiego - do polskich kin film trafi w lutym). Przypominają one o ciemnej stronie seksualizmu i relacji erotycznych, które często powiązane są z egoizmem, autodestrukcją i popędem śmierci. Twórcy kina LGBT walczący z negatywnymi stereotypami przedstawiania mniejszości seksualnych nie zawsze chcą dotykać tych mrocznych aspektów, choćby z tego powodu, że przez wiele dekad kina wyłącznie one definiowały ekranowe wizerunki homoseksualistów. „Odmieniec” seksualny bardzo długo mógł być w filmach wyłącznie postacią śmieszną bądź złowrogą. Psychopatycznym mordercą lub sfrustrowanym nieszczęśnikiem. Zmiany w obyczajowości i mentalności zachodnich społeczeństw spowodowały, że dzisiaj już bez wielkich obaw można go przedstawiać w pełnym spektrum ludzkich doświadczeń.
Małgorzata Sadowska, zestawiając „Nieznajomego nad jeziorem” z „Płynącymi wieżowcami”, pyta w swoim blogu na stronach Canal+, czy musimy w Polsce przechodzić przez etap gejowskich czytanek. Czy nasi twórcy nie mogliby od razu wrzucić widza w sam środek nagiej plaży zamiast „pochylać się nad problemem”? Myślę, że by mogli, ale jednak z jakichś powodów jest to niemożliwe. Być może pewne procesy są nie do przeskoczenie, trzeba więc zaliczyć ów pryszczaty okres dojrzewania zanim bez rumieńca wstydu i pobłażliwych uśmieszków zaczniemy mówić otwartym tekstem „o tych sprawach”.
Pierwotna wersja tekstu ukazała się w miesięczniku „Kino” nr 11/2013
Od redakcji portalu:
Filmy "Płynące wieżowce", "W imię..." oraz "Nieznajomy nad jeziorem" będzie można niebawem obejrzeć na OutFilmie.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
"Płynące wieżowce"? "W imię..."? Jesteście wielcy! :)
Ja Radek Wiem tylko od prezesa alter ego że wkwietniu bedzie VOD iDVD ale niewiem którego poniewaz umnie niebylo wiec co jkis czas do nich pisze zeby sie dowiedzec wiecej
nie każcie zbyt długo czekać.
Oficjalna odpowiedz płynące wieżowce dystrybutora z dnia 22 lutego
Witam Jeszcze nie wiemy którego dnia będzie premiera DVD naszego filmu. Niezależnie od tego, premiera DVD będzie w tym samym czasie co VOD i nastąpi to w kwietniu.
Zależy mi na tym filmie dlatego co jakiś czas do nich ponieważ nie było żadnego pokazu w Suwałkach
Pozdrawiam,
Dostałem potwierdzenie 11 kwiecień płynące wieżowce na dvd od alter ego.W końcu!
Kiedy bedzie mozna ogladnac Nieznajomy na jeziorem? Czy trzeba do kina leciec?