W kinach i na outfilm.pl możecie oglądać holenderski film „Boys”. Oto wywiad z jego autorką, Mischą Kamp. Specjalnie dla outfilmu.
Mischa Kamp: "Uważam, że holenderscy chłopcy są bardzo ładni"
Artur Zaborski: Na początek muszę się pani przyznać, że bardzo mnie pani film zaskoczył. Wydawało mi się, że w kinie gejowskim widziałem już wszystko, a tu proszę – film gejowski dla dzieci.
Mischa Kamp: Dla dzieci i dorosłych (śmiech). Rzeczywiście, „Boys” powstawało z myślą o młodych widzach. Obraz został nakręcony dla telewizji i miał być puszczony w paśmie, kiedy przed odbiornikami zbierają się młodsi widzowie, sami lub w towarzystwie dorosłych. Bo to nie jest tak, że jest przeznaczony tylko dla tych pierwszych. Chcieliśmy, żeby trafiał do widzów niezależnie od wieku, żeby młodszym pokazał problemy, z którymi się mierzą lub za moment będą się mierzyć, a starszym – jak to jest mieć takie problemy, jak pierwsza miłość, w dodatku zakazana, bo dziejąca się między dwoma chłopcami. W pewnym sensie nasz film to nie tylko gejowska „coming-of-age story”, ale też uniwersalna historia, która młodszych i starszych uczy tolerancji.
To Holendrów trzeba uczyć tolerancji!?
Holendrzy uchodzą za naród tolerancyjny, ale to przecież nie znaczy, że każdy obywatel taki właśnie jest. Są ogromne różnice między mieszkańcami miast i wsi. Ci pierwsi mają styczność z mniejszościami seksualnymi, etnicznymi, są z reguły lepiej wykształceni, podróżują, mają dostęp do kultury. Ci drudzy często żyją w zamknięciu, w hermetycznym, skostniałym środowisku, w którym ludzie wciąż wyznają konserwatywne wartości. Tolerancja to nigdy nie jest proces skończony.
Chce mi pani powiedzieć, że holenderscy homoseksualiści też muszą mierzyć się z problemami homofobii?
Mówi pan „też”, więc jak się domyślam, chce pan porównać sytuację Holandii i Polski. Nie wiem, jak jest w pańskim kraju, bo niestety nigdy w nim nie byłam, ale, jak mogę przypuszczać, na drodze do zwycięstwa tolerancji stoją kościół i prawica. U nas sprawa wygląda trochę inaczej. Autorytety religijne nie mają takiej mocy sprawczej. Ale do kraju wciąż napływają nowi imigranci, którzy przynoszą ze sobą bagaż tradycji, wartości religijnych i konserwatyzmu. Nie mówię, że to źle, zwracam tylko uwagę na to, że niektórzy z nich powinni przejść przez lekcję tolerancji.
Kino i filmowcy mogą takiej lekcji udzielić?
Oczywiście! Kino ma wciąż moc sprawczą. Osłabioną, ale wciąż wpływa na kształtowanie człowieka I jego emocjonalności. Szczególnie w młodym wieku. A jak już zostało powiedziane, „Boys” to kino, które wzięło sobie za cel dotarcie do młodego widza. Wierzę, że dla wielu z nich stanie się lekcją zrozumienia innych.
Homoseksualizmu chłopców w pani filmie nie zdradzają ruchy, głos ani maniera, czym ucieka pani od klasycznych przedstawień.
Wydaje mi się, że kino ma tendencję do budowania stereotypów. Często zapominamy o tym, że seksualności nie tworzą gesty ani tembr głosu tylko to, co dana osoba czuje. A tego nie widać. Chciałam uniknąć tych podstawowych skojarzeń, wprowadzić trochę nieoczywistości, by przypomnieć widzom, że kochamy kogoś za to, jaki jest, a nie za to, jak wygląda.
Ale i tak obsadziła pani w swoim filmie wyjątkowo urodziwych aktorów.
Nie był to jednak warunek przy wyborze obsady.
Holenderscy, niepełnoletni aktorzy nie mają oporów przed graniem gejów?
Mam wrażenie, że nasz casting do głównych ról podzielił się na trzy grupy. Pierwszą tworzyli aktorzy nieprofesjonalni, którzy bardzo chcieli zagrać, bo sami byli homoseksualistami i wiedzieli, o jakie emocje toczy się stawka. Drugą grupą byli nieprofesjonalni aktorzy, ale heteroseksualiści, którzy mieli obawy przed tym, na jak śmiałe sceny będą musieli przystać, na jakie zbliżenie z chłopakiem będą w stanie sobie pozwolić, które bariery własnej cielesności będą musieli przekroczyć. Trzecią grupą byli zaś aktorzy – nazwijmy ich umownie – profesjonalni, którzy pochodzą z artystycznych rodzin. Tak było i w przypadku Gijsa Bloma, który zagrał Siegera, i w przypadku Ko Zandvlieta, który wcielił się w rolę Marca. Obaj mieli naturalną śmiałość w stosunku do kamery i obaj, chociaż są heteroseksualni, nie mieli problemu z homoseksualnymi scenami. Dla nich bycie gejem to coś normalnego. W otoczeniu ich rodziców – w rodzinie i wśród przyjaciół – pojawia się mnóstwo homoseksualistów. Na początku bałam się, że między nimi nie zaiskrzy, dlatego urządzałam próby. Obaj mieli ograniczony czas z powodu szkoły i innych zobowiązań, dlatego spotykaliśmy się na krótko u mnie w domu, gdzie znajdowało się laboratorium – chłopcy siadywali sobie na kolanach, dotykali się, mówili sobie czułe słówka, wyznawali uczucia. Podczas tych prób już wiedziałam, że widz bez problemu uwierzy w uczucie łączące ich bohaterów.
Pani bohaterowie mają się ku sobie od początku, ale ze względu na różne czynniki nie mogą do siebie dotrzeć. W tego typu relacjach zazwyczaj jest tak, że jedna strona jest agresorem, a druga podchodzi do jej decyzji pasywnie. W pani filmie trudno mi to jednak rozdzielić, bo to niby Marc próbuje uwodzić Siegera, ale z drugiej strony – to Sieger zdaje się wykorzystywać Marca.
Miałam nadzieję, że tak właśnie będą czuć się widzowie. Podczas kręcenia zostawiłam dużą swobodę aktorom. W scenariuszu stało, że to Marc pocałuje Siegera pierwszy, a na planie to Sieger pocałował Marca. Te konfiguracje się zmieniały, dzięki czemu udało nam się zachować niepewność, o której pan wspomniał. Chcielibyśmy przypomnieć, że miłość ma w sobie element szaleństwa, spontaniczności, że nie zachowujemy się wtedy w zgodzie z samym sobą – osoby zazwyczaj pasywne mogą stać się agresorami, a te zazwyczaj wykonujące pierwszy krok dają się prowadzić za rękę, podporządkowują się. Także w ten sposób staramy się walczyć ze stereotypami na temat uczuć i pożądania.
Słuchając pani, dochodzę do wniosku, że także to, że w pani filmie wszyscy jeżdżą na rowerach, są wysportowani i zdrowi nie może być stereotypowym obrazem Holendrów. Czemu więc służy?
To akurat stereotyp (śmiech). Mówiąc poważnie, rzeczywiście, na temat Holendrów mówi się, że wszyscy jeździmy na rowerach. I w dużej mierze tak jest, ale, faktycznie, mnie pociągało coś innego niż wierne odtworzenie zachowań moich rodaków. Mianowice – język ciała. Moi bohaterowie spotykają się na treningach, razem biegają, pływają, rozciągają się. Te ćwiczenia to komunikat. On niekoniecznie ma seksualne podteksty, raczej chodzi w nim o prezentowanie swojego piękna. Uważam, że holenderscy chłopcy są bardzo ładni. W tym wieku jeszcze jest się zmuszanym do ćwiczeń na wychowaniu fizycznym w szkole, zachęcanym do udziału w olimpiadach i innych zawodach. To taki okres, kiedy ciało zwraca na siebie uwagę swoją naturalnością, przyciąga wzrok, nęci. Ci chłopcy są atrakcyjni nawet wtedy, kiedy kamera pokazuje ich plecy w czasie jazdy na rowerze. To właśnie chciałam w ten sposób uchwycić.
To dlatego zdjęcia w pani filmie są przeestetyzowane?
Nad konceptem wizualnym pracowaliśmy z moim operatorem Melle van Essenen, który podobny styl zaprezentował w krótkich filmach, przy których pracował. Bez problemu się zrozumieliśmy. On wiedział, co chcę osiągnąć, więc wspólnymi siłami mogliśmy pracować na to, by nasza wizja była spójna. I to nam się udało – obrazem wyraziliśmy słowa, emocje i odczucia.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze