Kino z ducha AIDS – rozmowa z Chrisem Masonem Johnsonem
W najbliższy piątek na ekrany polskich kin wchodzi film Chrisa Masona Johnsona „Test na życie” rozgrywający się w 1985 roku w środowisku tanecznym San Francisco, które boi się nowej, śmiertelnej choroby nazwanej AIDS. Film ten będziecie mogli wkrótce obejrzeć także na OutFilmie. Specjalnie dla nas wywiad z reżyserem przeprowadził Łukasz Knap.
Łukasz Knap: W ostatnich latach powstało kilka ciekawych filmów mierzących się z epidemią AIDS, w tym nominowany do Oscara dokument „Jak przetrwać zarazę” oraz Oscarami nagrodzona fabuła „Witaj w klubie”. Twój film również wpisuje się w nurt kina „z plusem”. Skąd tak duże zainteresowanie, wydawałoby się, przebrzmiałym tematem?
Chris Mason Johnson: Kino szybko zareagowało we wczesnych latach epidemii AIDS. W połowie lat osiemdziesiątych powstało kilka filmów podejmujących ten temat, później była „Filadelfia” i długo, długo nic. Obecnie rzeczywiście można zaobserwować nową falę filmów o AIDS. Podobnie stało się z wojną w Wietnamie. Na początku lat siedemdziesiątych pojawiło się kilka znaczących filmów, potem nastąpiła długa przerwa. Trzeba było poczekać ponad dekadę, żeby filmowcy sięgnęli znowu do tego tematu, zresztą często z lepszym efektem. Najwidoczniej taki jest porządek rzeczy, niektóre traumy musimy oswoić najpierw w życiu, żeby pokazywać je na dużym ekranie.
Co zmieniło się w filmowym obrazie AIDS?
Nie chcę odpowiadać za innych, więc powiem na swoim przykładzie. Przede wszystkim, w przeciwieństwie do wielu filmów o AIDS, które powstały w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, w „Teście na życie” nie pokazuję bohatera, który umiera na AIDS, co więcej, mój bohater nawet nie zaraża się wirusem, chociaż panicznie się go boi.
Ta zmiana jest chyba związana z tym, że dzisiaj zachorowanie przestało być równoznaczne ze śmiercią, a dzięki nowym lekom seropozytywni mają szansę przeżyć z HIV długie lata.
Zgadza się, ale mimo twardych danych, wielu ludzi wciąż sądzi, że AIDS oznacza wyrok śmierci. To pokłosie paniki przed AIDS z lat osiemdziesiątych, ale też obrazów i filmów, który utrwaliły klisze, infekując naszą wyobraźnię obrazem śmiercionośnej choroby.
Przed nakręceniem filmu zajmowałeś się profesjonalnie tańcem. Jak to wpłynęło na twój film?
Ogromnie. Nie wierzę w filmy, które opowiadają o rzeczywistości nieprzeżytej przez reżysera. Nie chcę przez to powiedzieć, że nakręciłem film biograficzny, ale bardzo zależało mi na autentyczności emocji, które zapamiętałem z tamtego czasu.
I ciebie też dopadła histeria związana z AIDS?
Tak, mnie też dopadła ta choroba - strach przed AIDS. Pamiętam, że na próbach dywagowaliśmy z kolegami, czy można „to” złapać przez pot lub ukąszenie komara.
Scena z życia trafiła do filmu.
Jestem pewny, że wiele osób podobną scenę oglądało we własnym życiu, chociaż wiem, że panika związana z AIDS dotykała środowisko tancerzy w szczególny sposób. Byliśmy facetami, którzy chodzili do szkoły tańca, a to wystarczyło, żeby podejrzewać nas o homoseksualizm, ten zaś w latach osiemdziesiątych był piętnowany jako źródło „zarazy”. Traktowano nas jak muchy tse-tse, jak komary roznoszące malarię. Na to nakłada się cielesny aspekt tańca – w tańcu ludzie ocierają się o siebie, czasem doznają urazu, krwawią. Wystarczyło, żeby zasiać w nas niepokój, strach, a niekiedy prawdziwą panikę.
Czy doświadczyłeś kiedykolwiek przemocy ze względu na fakt bycia tancerzem?
Nikt nigdy mnie nie pobił, ale doświadczyłem czegoś, co dziś mogę nazwać przemocą symboliczną. Przemoc była zwłaszcza w języku. Homofobiczny jad wylewał się z pierwszych stron gazet, z telewizyjnych wiadomości, na przystankach, w autobusach. Bałem się.
Czy gejowski wątek sprawił, że musiałeś sfinansować swój film niezależnie? Wiem, że część pieniędzy zebrałeś przez serwis Kickstarter.
Boże, mam nadzieję, że nie zrobiłem filmu tylko dla gejów! (śmiech) Niektórzy mogą tak pomyśleć, ale wydaje mi się, że to film dla szerokiego odbiorcy. Może zabrzmi to niedorzecznie w kontekście amerykańskiego przemysłu filmowego, ale w Stanach Zjednoczonych zawsze jest jakiś problem z budżetem. Inna sprawa, że wielkie studia nie chcą ryzykować produkcji filmów z odważniejszymi scenami erotycznymi – nie chodzi nawet o seks gejowski, choć to jest zawsze dodatkowy argument, żeby w taki film nie inwestować. Amerykańskie kino głównego nurtu jest po prostu cholernie pruderyjne. Odważne projekty powstają teraz głównie dla telewizji. Ale ja chciałem nakręcić film kinowy i dlatego musiałem poszukać alternatywnych źródeł finansowania. Jak widać, udało się, choć może nie mówmy już o pieniądzach.
Podoba mi się w twoim filmie strona wizualna i dopieszczona scenografia.
Obawiałem się stworzenia sentymentalnego obrazu lat osiemdziesiątych. Ale nie mogłem się powstrzymać, żeby nie przywołać niektórych skojarzeń, które miałem w głowie...
Walkmen, Bronski Beat, Klaus Nomi...
Ten ostatni był jednym z pierwszych artystów zmarłych na AIDS, jego muzyki nie mogło zabraknąć w filmie. Ale starałem się odświeżyć obraz tamtych lat, tworząc scenografię złożoną z przedmiotów kojarzonych np. z latami siedemdziesiątymi. Spójrzmy na siebie: może żyjemy w XXI wieku i używamy Facebooka, ale czasem nosimy ubrania – dosłownie – z innej epoki. Mam zresztą na myśli nie tylko rzeczy, ale też przekonania, lęki...
Nasza rozmowa zatacza koło, bo chciałem cię jeszcze zapytać o to, czy lęk przed AIDS, o którym tyle mówisz, jest wciąż jakoś obecny w twoim życiu? Tę emocję czuje się mocno w twoim filmie.
Tak, jest obecny, ale widzę w nim też plusy. Kiedy byłem na studiach, dużo mówiło się o pracach Michela Foucault, myślę, że wiele z nich jest wciąż aktualnych. Chodzi mi zwłaszcza o myśl, że każdy ruch wolnościowy czy emancypacyjny ma swojego represyjnego ojca. Pozytywnym skutkiem epidemii AIDS było na pewno powstanie ruchu gejowskiego i tożsamości homoseksualnej, co stanowiło w dużej mierze reakcję na agresywne ataki mediów i społeczeństwa, szukających za wszelką cenę kozła ofiarnego w środowiskach homoseksualnych. Wiele zawdzięczamy aktywistom, którzy w tamtych trudnych czasach wychodzili na ulice i walczyli o swoje prawa. Walczyli także dla nas. Czuję wobec nich wielki dług wdzięczności.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
Jak dobrze że u mnie w mieście już w piątek będę mógł zobaczyć ten film.
Po obejrzeniu go, dam wam znać czy warto było, ale już po zwiastunie wnioskuję że warto.;)